piątek, 14 maja 2010

o deszczu i o książkach

Znowu pada. Bo dawno nie padało, bo dawno nie byliśmy zalani.
Dawno nie byłam mokra.
A z drugiej strony szary i burzowy maj ma w sobie to coś. Coś wisi w wilgotnym, aksamitnym, gęstym powietrzu. Coś oprócz wilgoci, zapachu bzu i mokrej ziemi. Jakiś mroczny klimat, tajemnica, od której niemal możnaby krajać powietrze nożem. Ciekawe czy z takich wykrojonych kawałków dałoby się tę tajemnicę wydestylować (oto prawdziwa alchemia, ot co!)?
Muszę przyznać że taki klimat drżącego niepokoju mi odpowiada. Podoba mi się ta ołowiana szarość kontrastująca ze świeżą zielenią, ten groźny pomruk burzy; atmosfera buntu i oczekiwania.
Nawet nie klęłam i nie narzekałam kiedy zmokłam idąc po odbiór papierów. W końcu z cukru nie jestem, nie rozpuszczę się, a i ciepło dziś było nawet pomimo strumyków spływających mi z włosów za kołnież*. W małej siateczce podskakiwały w rytm moich kroków chorendalnie drogie truskawki, w ilościach niedużych, roztaczając zniewalający zapach, kiedy w moich nowych, zieloniutkich kaloszach** szybkim krokiem zmierzałam na spotkanie.
Jak już powiedziałam truskawki były koszmarnie drogie, ale nie mogłam się powstrzymać, tak pachniały tak kusiły ( a śliczne były a M. lubi truskawki bardzo).
Z truskawkami nic nie będzie bo żeśmy je z M. zjedli, a potem poszliśmy na Warszawskie Targi Książki (swoją drogą minusem tej pogody jest też, że w ten weekend w Warszawie dzieje sie mnóstwo ciekawych imprez***, ale w deszczu z nimi ciężko będzie)
Maciej zakupił jakąś książkę o czterotysięcznikach, jakiś wywiad z Bukowskim ("Unia Sowiecka czy Związek Europejski") i "Notatki na mankietach" Bułchakowa, które to dwa lata temu, na ferie pożyczyłam z biblioteki, pozwoliłam M. przeczytać, a on zgubił (chociaż tyle, że zdążyłam przeczytać). Było to nawet to samo wydanie. Pożartowaliśmy z antykwariuszami, zwiedziliśmy całą salę wystawową (w moim ukochanym Pałacu***). Ku mojemu zaskoczeniu znalazłam kilka książek, które chciałabym mieć (głownie kulinarne) i niewiele, które chciałabym przeczytać. Wiem, że jedno drugiego teoretycznie nie wyklucza, ale gdybym kupowala wszystkie książki, które czytam, a nawet tylko te które przeczytałam i chc potem mieć (nie znowu taki duży procent) to puściłabym z torbami kogoś znacznie bogatszego od moich rodziców. O przestrzeni życiowej do zmieszczenia tych książek nie wspominając.
Uwielbiam książki. One i te małe czarne robaczki zwane literkami to moi najlepsi przyjaciele (i pomyśleć, ze kiedyś nie lubiłam czytać!). Zabierają nie w inne, prawdziwe bądź wymyślone światy. Maciek się z mnie śmieje, że kiedy zaczytam się w empiku**** to ożnaby mnie wynieść i zorientowałabym się dopiero na ulicy i to też dopiero wtedy kiedy bym zmarzła. No cóż prawda. Kiedy czytam nie zważam (bo zauważać zauważam, poprostu łatwiej to zignorować) na potrzeby organizmu takie jak głod czy pełen pęcherz. Wynika to z tego, że jak z głową i stopami wpadam do świata przedstawionego. Ciało siedzi, przewaca strony i wyłącza budzik (nastawiam, żeby nie "przeczytać" całego życia, ale musiałby mieć chyba elektrowstrząsy, żeby odłożyła książkę po pierwszym dzwonku), ale dusza jest zupełnie gdzie indziej. Ja cztając widzę krajobrazy, czuję zapachy, marznę kiedy marzną bohaterowie.Włąściwie to nimi jestem (choć jednych lubię a innych nie i wtedy całość często postrzegam z punktu widzenia tych pierwszych) Po niektórych książkach bywam wręcz chora. Po innych nadmiernie pobudzona (na haju z łasnych hormonów, małe stężenie krwi w adrenalinie)
No ale ja tym razem nie kupiłam nic. Nawet nie dlatego, że nie miałam pieniędzy. M. by mi pożyczył, ale nie znalazłam nic co wywołałoby natychmiastową rządzę posiadania.
Widziałam, że na swoim blogu Liska także piszę o ksiązkach (Ona raczej o księgarniach. Chętnie też bym o tym porozpisywała się, ale to już innym razem) Widać coś wisi w powietrzu ^^

A nocny wypiek w sam raz do książki czytanej w fotelu, przy lampce o ciepłym świetle.
Przepis Polki, ale w wyniku braków w domu i zapominalstwa kucharki mocno zmodyfikowany (jutro powiem czy dało się zjeść)
oto oryginalny przepis
Wytrawne ciasto ze szparagami, oliwkami i suszonymi pomidorami
Źródło: BBC Good Food Magazine (May 2009)
100ml oliwy z oliwek
1 pęczek szparagów (250g)
200g białej mąki orkiszowej (lub dowolnej)
1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżka listków świeżego tymianku
3 duże jajka, lekko ubite
100ml mleka (u mnie sojowe)
100g czarnych oliwek bez pestek100g suszonych pomidorów w zalewie
150g sera Gruyère (lub innego o podobnym smaku)
1 płaska łyżeczka wędzonej soli (lub zwykłej)
½ łyżeczki czarnego pieprzu
szczypta suszonych płatków chilli

Piekarnik nagrzewamy do 190stC (termoobieg – 170stC, piekarnik gazowy – poziom 5).
Blaszkę smarujemy delikatnie masłem lub oliwą i posypujemy bułką tartą.Szparagi gotujemy w osolonym wrzątku przez 2 minuty, odcedzamy, przelewamy zimną wodą i osuszamy na papierowym ręczniku. Dzielimy każdy na 3 części.
Pomidory odcedzamy i kroimy na wąskie paski.
Oliwki odcedzamy z zalewy i osuszamy.
Ser ścieramy na tarce do jarzyn (grube oczka).
Do dużej miski przesiewamy mąkę i proszek do pieczenia. Dodajemy przyprawy i listki tymianku.
Do ubitych jajek dodajemy mleko i oliwę, mieszamy.
Do suchych składników dodajemy mokre i chwilę miksujemy.
Do ciasta dodajemy ¾ startego sera, ¾ pokrojonych szparagów i ¾ oliwek. Mieszamy.Ciasto wlewamy do foremki i na wierzchu układamy pozostałe szparagi i oliwki, a całość posypujemy resztą sera.
Pieczemy około 40 minut (do suchego patyczka) oraz aż wierzch będzie chrupki i złocisty
.
Moje modyfikacje to :
brak sera (zapomniałam)
mniej pomidorów suszonych za to 4 koktajlowe świeże (skończyły się suszone)
karczochy
trochę cząbrucebula (1 mała pokrojona w kosteczkę)


* zresztą to moja wina. Wiedziałam, z będzie padać, wziełam kalosze, ale kurtkę bez kaptura i zero parasolki
** rodzice mi kupili w sobotę, w zamian za poprzednie, jaskrawo-żólte w pomarańczowe liście, które mama mi wyrzuciła bo zparciały i dostały "skrzeli" (pękły w takim łuku i otwierały się prz chodzeniu, wyglądało to jakby skrzela miały)
*** Piszę to bez ironi. Naprawdę lubię Pałac Kultury i Nauki w Warszawie. Trochę na przekór wszystkim i wszystkiemu, ale głównie z powodu dobrych wspomnień z dzieciństwa.
**** ku zgorszeniu moich koleżanek uwielbiam chodzić do empiku i czytać i czytać i czytać. Od kilku dobrych lat za każdym razem kiedy mam sporo wolnego czasu, lecz nie opłaca mi się wracać do domu ląduję w empiku. Tam czekam na Maćka kiedy spotykamy się na mieście i mędzy innymi dlatego tam uczyłam się języków obcych. Koleżanki są zgorszone, bo nie lubią kiedy ktoś dotyka ich książki przed nimi, trochę jakby nie chciały już książek które dziewicami nie są. Ale która z nich jest ?
P.S. ostatnie zdjęcie robione na spacerze z psem w deszczu. Może tego nie widać.
Ael i tak uznałam, że jest interesujące choć ruszone i spaprane

1 komentarz:

asieja pisze...

kalosze i szparagi..
cudnie zielony duet :-)