Choć w tym tygodniu nawet weekend zrobił się krótki i zaczyna mi brakować czasu na życie*, ale nie o tym chciałam.
Muszę powiedzieć, że ciasto mnie trochę zdziwiło i rozczarowało. Jest trochę mdłe, mało słodkie, mało kwaśne i trochę śmieszne. Pierwszy raz widzę (i jem) ciasto "owocowe"** tak bardzo konsystencją i wyglądem przypominające karpatkę. Śmieszne, dziwne i mało słodkie, ale nie mogę powiedzieć, że jest niesmaczne (choć ja za karpatkami nie przepadam). Tylko spodziewałam się czegoś bardziej ... spektakularnego.
Chociaż może to moja wina, że ciasto jest mało słodkie?W końcu jak zawsze zrobiłam wszystko po swojemu.
Oryginalny przepis znajduje się tu
No, a ja zrezygnowałam ze sporej części pracy: miałam już zrobioną kruszonkę, olałam ubijanie śmietany na rzecz śmietanki w spray'u), no i miałam tylko jedno opakowanie ciasta francuskiego, więc zmniejszyłam ilość składników o połowę.
Więc wyszło mi tak:
"Karpatka" rabarbarowa
225g ciasta francuskiego
350 g rabarbaru
1 opakowanie budyniu śmietankowego
1 jajko
175 ml soku pomarańczowego
1,5 garści kruszonki50 g cukru (ja dałam 3 łyżki stołowe, nie wiem dokładnie ile to)śmietanka w spray'u
Ciastem francuskim podzielonym na 2 części należy: wylepić formę i posmarować białkiem, drugą część żółtkiem posmarować i posypać kruszonkę. Ja piekłam równocześnie (i zapomniałam "podzióbać" ciasta widelcem, więc się powybrzuszało i wyglądało jak poparzone - należy o tym pamiętać). W tym czasie pokrojony i obrany (lub odwrotnie) rabarbar podgotowałam w 125 ml soku pomarańczowego z cukrem. Z 50 ml soku wymieszałam opakowanie budyniu śmietankowego i dodałam do rabarbaru. Zagotowałam, zdjęłam z ognia i ostudzone przełożyłam do formy w środek upieczonego francuskiego ciasta. Przed podaniem na górze pojawia się bita śmietana (czy to w spay'u czy to zrobiona własnoręcznie) i dopiero upieczona góra z francuskiego ciasta.
Ciasto ciastem. Zrobiłam, zjadłam, a resztę rabarbaru obrałam, pokroiłam i zamroziłam. Będzie zakwaszać nam długie zimowe dni.
A na koniec dnia udało mi do spółki z M. zgubić jeża.
Jak można zgubić jeża!
Historia wygląda następująco:
2 jeże mieszkały u p. Hani, znajomej mojej mamy i mamy naszego (mojego i M.) kolegi z liceum. Problem polegał na tym, że sąsiadka p. Hani zawzięła się w postanowieniu eksterminacji jeży (podobno głośno tupią, a jak by wlazły na ganek to je słychać, a są stworzeniami nocnymi... W każdym razie nie widzę innej opcji czemu miałaby pałać żądzą zamordowania biednych kolczatek). Rodzice po wizycie u p.Hani przywieźli je ze sobą. a ponieważ na siebie fukały jedna z nich (tą bardziej oswojoną według moich starszych) przełożyliśmy do wysokiego kartonowego pudła. W tym kartonowym pudle zawieźliśmy ją (i jej koleżankę w transporterze na koty) do domu ( a właściwie ogrodu) Macieja. Dalej tak samo zapakowane jeżyczki postawiliśmy na stole, przekonani, że jako nocne stworzenia będą spały jeszcze kilka godzin i czekając na mamę Maćka, która była właściwym odbiorcą zwierząt (i mała zadecydować gdzie cisnąć gałęzie, które z myślą o jeżowym legowisku przytaszczyliśmy ze sobą). Tylko kiedy mama M. przyjechała okazało się, że nie ma kolczastej kulki w pudle w którym być powinna- wyparowała. Dziwne jest to, że pudełko nie było wywrócone i póki nie wyciągnęliśmy ręcznika to myśleliśmy, ze jeż nadal tam jest. No cóż, należy mieć nadzieję, że nic się jej nie stało i się znajdzie.
A teraz moje tworzenie jeża zawieszki do kluczy nabiera sensu. Kończę już więc na dniach pewnie go pokażę. A M. chodzi po ogrodzie na kolanach i patrzy czy kolczaste fukacze postanowiły u nich zostać.[edit]
Jeż jest już skończony więc skoro i tak muszę dorzucić zdjęcia ( na komputerze na którym pisałam nie ma wejścia do usb jak oni w ogóle mogą tak żyć ?!) to pokażę już tego jeża.
Jeż Tymoteusz:
Jest już właściwie skończony - jako jeż. Jako zawieszka do kluczy (taką funkcję ma pełnić) potrzebuje jeszcze zawieszki. Mam trochę cięzki do wykonania projekt, bo chciałabym, żeby to czym się będzie trzymała kółka na klucze było ślimakiem (w końcy jeża jadają ślimaki) i ilealnie by było, żeby kółko przechodziło przez ślimaka przez środek. Tylko jeszcze nie wiem jak to wykonać w praktyce. Aha na zdjęciach to różowo-czerwone to następny jeż przyobiecany Zosi - Tymoteusz wędruje zaś do Maćka. Dla niego został zrobiony i wymyślony***
*Nie jest to dokładne sformułowanie. W końcu jest niedziela i jestem w pracy, ale czasu mi tu nie brakuje, nawet trochę się nudzę. Ale gotować, piec i spotykać się z M. to tu się nie da. A i do internetu żeby się dostać muszę opuścić stanowisko pracy.
** i kolejne nieścisłe sformułowanie. Rabarbar to w końcu ogonki liściowe, a nie owoce, ale umówmy się, że bliżej im do owoców niż do kremów budyniowych czy śmietanowych
***M. jest żartobliwie i pieszczotliwie nazywany przeze mnie Jeżem bo jak się nie ogoli to strasznie kuje
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz