sobota, 17 kwietnia 2010

wiosna w błotnym ogrodzie

Rozlazły dzień prawie jak trawnik w naszym ogrodzie. Piękna dziś pogoda, od razu nastraja człowieka i wiedźmę lepiej do świata. Obudzona pięknym słońcem postanowiłam że na śniadanie zjem pancakes. Wszystko szło gładko, znalazłam sobie przepis, zaczęłam smażyć przyjechał M, a potem się zorientowałam, że zamiast cukru dodałam 2 łyżki gorzkiego kakao (to znaczy totalnie zapomniałam o cukrze) [dzwięk dłoni uderzającej o czoło, w przybliżeniu plask] Przypomniałam sobie na 2 porcje placków przed końcem. Te nieposłodzone trzeba było utopić w syropie klonowym żeby w ogóle były jadalne i dosyć szybko miałam ich dosyć. Ale ta resztka z cukrem okazała się całkiem całkiem.
Co mnie zaskoczyło dodatek cukru diametralnie zmienił konsystencję i ciasto z gęstego i sprężystego zrobiło się rzadkie i cieknące. A przepis był taki:

Pancakes
300 g mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia

40 g drobnego cukru1 jajko
300 ml mleka
200 g zsiadłego mleka, kefiru lub jogurtu
75 g masła, stopionego i ostudzonego


Mąkę przesiać i połączyć z proszkiem do pieczenia i cukrem.
W drugiej misce zmiksować jajko, mleko, zsiadłe mleko i masło. Powoli wsypywać suche składniki, miksować do całkowitego połączenia się wszystkich składników.Patelnię z powlekanym dnem (na stalowej mogą się przypalać) rozgrzać z odrobiną oleju. Łyżką wlewać porcje ciasta i smażyć na złoto z obu stron (ok. 1 minuty na stronę).
Najlepiej smażyć placuszki na prawie suchej patelni, bez tłuszczu.
Ułożyć na talerzu, przykryć folią aluminiową, żeby za szybko nie stygły i dokończyć smażenie.
(podaję za Liską)

Potem odwiozłam Maćkową Rodzinkę na pociąg (jadą na Pogrzeb). Czy to nie trochę za ładny weekend na pogrzeby ?Wróciwszy do domu i odkurzywszy poczułam się straszniaście zmęczona. Po krótkiej bitwie z własną osobą, poszłam na kompromis z tą że paskudną personą - wyciągnęłam stół na środek tarasu, przykryłam kocem, przyniosłam kołdrę i poduszkę i poszłam spać na stole*. Wprawdzie mamy leżaki, ławki i krzesła, ale jakoś nie umiem się na nich ułożyć wygodnie. Za twardo żeby spać na brzuchu (lub źle wygięte jeśli o leżaki chodzi), za wąskie żeby zwinąć się w kłębek.
Po drzemce zabrałam się za "odświeżanie" naszej jeżyny. Pożyczyłam od rodziców rękawice spawalnicze, które to służą im jako dobrym weterynarzom do pacyfikowania kocich pacjentów niezbyt zachwyconych przymusową wizytą (czyli drapiących, gryzących, syczących i plujących)**. Do jeżyny też się sprawdziły. Nasza jeżyna ma dłuuugie pędy i lubi je zakorzeniać w dziwnych miejscach. Zwykle bardzo daleko od punktu z którego wyrosły. Szczególnie upodobała sobie rozrastanie się na stertę piaskowca zalegającą koło "zagonu"***. Tam gdzie ją posadziliśmy nie ma więc prawie w ogóle jeżyny, a między kamieniami wyrasta jeden drugi krzak, a za płotem u sąsiadów drugi.
A tak swoją drogą, a propos leżaków. Byliśmy wczoraj z M., przed moimi zajęciami z rosyjskiego w bardzo fajnym miejscu. Kafejko- bar właściwie o nazwie cafe kafka. Znajduje się na ulicy Oboźnej (3), a oprócz stolików wewnątrz i kilku na zewnątrz można sobie wziąć leżak właśnie i pójść z nim na trawnik obok i na leżaku na trawniku popijać kawkę (żeby tak zjeść obiad trzeba by już mieć większe samozaparcie). Pokazał mi to miejsce Michał (to znaczy mnie tam zabrał bo mijam Kafkę zawsze idąc na rosyjski i wcześniej już ją widziałam). Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona jakością, a nawet wykwintnością serwowanych potraw. Nazwy nie wywołują we mnie natychmiastowej chęci pożarcia, ani nawet miłego mrowienia na języku. Są takie zwyczajne "sałatka z grillowanym kurczakiem" nie przygotowuje na zestaw pyszności, miękkie soczyste mięsko i prażony sezam w sałatce (sezam był baaardzo na plus), "naleśnik z szynką i mozzarellą"**** podobnie, a połączenie czosnkowej nuty, ciągnącej się mozzarelli i szyki jest naprawdę niesamowite (tu moja smakowa wyobraźnia mnie naprawdę zawiodła). z tego powodu już dwa razy mało brakowało a zrezygnowałabym z jedzenia, a wczoraj byłam na siebie wściekła. Jak zawsze w restauracjach wybrałam dla siebie najgorsze możliwe danie (pewnie komu innemu by smakowało). Zawsze tak jest! Cała rodzina zamawia coś pysznego, albo chociaż dobrego, tylko ja zamówię sobie coś niejadalnego, nawet jeśli nie jest specjalnie wymyślne (w końcu już znam swoje możliwości) to okazuje się, że akurat tu nie potrafią go przyrządzić. A tak bym chciała potrafić wybierać z menu ...
Ale nic, z tego co widziałam (i próbowałam) dania mają w kafce naprawdę dobre, nawet jeśli zwyczajne nazwy tego nie sugerują. Następnym razem wezmę coś innego i z pewnością będę zadowolona.
Wystrój też jest niezły. Podobają mi się panele z lampkami w kształcie chmur (zresztą sami zobaczcie tu) i pomysł z książkami na wagę.

No dobra muszę lecieć wyprowadzić Maćkowego psa adijos!

* czyli kompromis pomiędzy "iść spać", a "taka ładna pogoda trzeba wyjść na dwór"
** zabrzmiało to groźnie, ale te rękawice służą rodzicom do wyjścia cało, cieńsze rękawiczki nie wytrzymują starcia z kłami i pazurami, a czasem nie ma innej opcji jak chwycić toto zwierzę i przytrzymać
*** z braku lepszego sformułowania.
**** Maciek prawie się popłakał jak odkrył że włożyli mu "surowego" pomidora do środka naleśnika. M. jada tylko mocno przetworzone pomidory (ketchup sosy , przeciery, ogólnie tak, że pomidorowy jest tylko kolor)

1 komentarz:

asieja pisze...

ja od czasu do czasu lubię mocno kakaowe smaki, te placki polałabym miodem (syropu klonowego nigdy nie próbowałam) i z pewnością zjadła z ochotą.

zaciekawiły mnie bardzo te leżaki wynoszone do ogrodu. to musi byc przyjemne.