środa, 10 lutego 2010

wypadki chodzą po ... książkach ?

Jest takie powiedzenie, że jak ktoś nie ma w głowie to musi mieć w du... . A ja jestem idiotką. Nie dosyć, że nie dokręciłam kranu w wannie (co już samo w sobie jest złe- nie lubimy marnować wody, ani płacić za wywóz wody [szamba], której nie zużyliśmy), to jeszcze zostawiłam książkę na brzegu tej wanny i albo sama ją zrzuciłam, albo mój kochany kotek pomógł jej spaść. Dosyć, że o tych dwóch przykrych faktach dowiedziałam się koło 1.30 w nocy kiedy zamierzałam iść spać. Próbując książkę uratować zmaltretowałam ją bardziej, spędziłam następne półtorej godziny mozolnie odklejające od siebie mokre strony (książkę można było wyżąć, albo mocno kapało, albo długo tam leżała, a może oba?)i przesypując piaskiem z cichą nadzieją, że nawet jeśli nie mam racji i piasek nie wytworzy cienkiej warstwy powietrza między kartkami (przydatnej do suszenia) to może chociaż sprawi że nie skleją się tak całkiem na amen. Nie był to chyba najlepszy z moich pomysłów (aczkolwiek cichutka obawa, że się zmieni w błoto i książka będzie do wyrzucenia na szczęście się nie sprawdziła). Cały dom jest w piachu, z książki się ciągle sypie, a strony powypadały i kręgosłup mnie strasznie boli. Ksiązka całą noc przeleżała na olejaku, ale nadal jest trochę wilgotna. Cóż i tak wybierałam się "do miasta" wiec może* zajrzę do introligatora spytać się czy da się jeszcze ją uratować no i ile to będzie kosztowało (w końcu jestem studentką i nie na wszystkie moje fanaberie mnie stać)

Z książki , którą udało mi się zniszczyć ("Całuski pani Darling") dowiedziałam się, że gryka (kasza gryczana) nazywana była kiedyś tatarką, pewnie przyjechała do nas razem z tatarami ?

* może, jakie może, na 100% !

Brak komentarzy: