środa, 10 lutego 2010

szybko szybko mija dzień cały

Maciek jest wielbicielem Szekspira, aczkolwiek wybrednym. Czytuje tylko tłumaczenia Barańczaka. Co ciekawe sonety, które lubi w wykonaniu Soyki są w większej części w tłumaczeniu Słomczyńskiego, a odkryłam to dziś usiłując znaleźć te sonety ponieważ zbliżają się urodziny Mego Ukochanego. Mam nadzieję, że nie zabierze się za czytanie mojego bloga przed urodzinami, zepsułoby mu to niespodzianki. Zwłaszcza, że chciałam wspomnieć o dzisiejszym miłym zaskoczeniu.
Zachęcona przepięknymi tortami pokazanymi na tej stronie postanowiłam, że zrobię Maciejowi na urodziny tort w stylu angielskim. W tym celu zamówiłam białą masę plastyczną i muszę się tylko zastanowić czym ją zabarwić (no i oczywiście jeszcze jak tort wykonać).
Zamówienie złożyłam wczoraj, dzisiaj rano już przyszło ( na stronie jest napisane w ciągu 2 dni roboczych). To się nazywa obsługa!
Projekt tortu już tkwi w mojej głowie, a wybór tematu nie był trudny. Góry oczywiście ! Myślę o upieczeniu ze dwóch blach biszkoptu, wycięciu z niego trójkątów różnej wielkości i układaniu z nich "gór". Ponieważ Maciek nie przepada za tortami czekoladowymi wymyśliłam, że biszkopty będą zawierały dużo cynamonu, masa którymi będę łączyć kawałki ciasta będą jedna wiśniowa ("dżem" wiśnie z cynamonem i becherovką zamówiłam również z myślą o tym jego nieszczęsnym torcie, ale w związku z zatrważającą jego ilością i konsystencją, zrezygnowałam), a druga jednak czekoladowa, z chili, a na górę biały plastyczny lukier, u stóp gór ułożę cukrowy plecak i czekan. Mam nadzieję że mi się to wszystko nie rozwali.
Jeżeli już jesteśmy przy ciastach i wiśniach, to wczoraj upiekłam chlebek gryczany, którym raczyłyśmy się z Dorotą* oglądając w kinie "Księżniczkę i żabę"(ostatni z mojej listy filmów do obejrzenia na już, teraz czekam jeszcze na "Alicję w Krainie Czarów"). Film taki sobie, ciasto całkiem, całkiem. Zagadałam absolutnie biedną Dorotę, ale najwyraźniej nie bawiła się tak całkowicie źle skoro sama zaproponowała spotkanie w piątek ? (W sobotę idziemy z Michałem** na obiad, a w czwartek ten posiłek spożywam z dziadkami, całkiem nieźle jak na małą, zagubioną wiedźmę). Chlebek oparłam na tym przepisie, wymieniając tylko śliwki wiśniami, gruszki jabłkiem, a figi dużą ilością żurawiny.

Chlebek gryczany z owocami

Składniki(podaję za Anią z Strawberries from Poland):
3 duże jajka
1 i 1/3 szklanki mąki pszennej
2/3 mąki razowej
3/4 szklanki oleju
1/2 szklanki płatków gryczanych
1/2 szklanki brązowego cukru
1/4 szklanki zwykłego cukru
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody
1,5 łyzeczki mielonego imbiru
1 łyżeczka mielonego cynamonu
1/4 łyżeczki soli
1 szklanka obranego ze skórki,
pokrojonego w kostkę jabłka
1 szklanka wypestkowanych, wiśni
1 szklanka suszonej żurawiny


Jajka roztrzepuję z olejem. W dużej misce mieszam składniki suche - mąkę, płatki gryczane, sól cukier biały i brązowy, proszek do pieczenia, sodę i przyprawy. Jajka z olejem wlewam do składników suchych i mieszam wszystko łyżką. Dodaję owoce. Mieszam (ciasto będzie dość gęste) i przekładam do wysmarowanej tłuszczem dużej keksówki.

Piekę około 1 h i 15 min., do suchego patyczka, w piekarniku nagrzanym do 180 stopni.

Oprócz tego naprawiłam***, moją skrzynię ze skarbami (oba zawiasy były do "poprawienia"), spłakałam się jak bóbr, napisałam 2 listy i jeden wiersz, którym się nie pochwalę, bo ominęłam etap pisania wierszy w podstawówce, więc ten był moim 3 w życiu i brzmi adekwatnie. Za to listy idą mi trochę lepiej, lubię je pisać i idzie mi to szybko. Jedynym problemem jest nadążenie z nawałem tematów, które chciałabym poruszyć, myśli, którym nie chcę dać umknąć. "Żeby tylko nie zapomnieć!" dokończyć myśli, którą aktualnie piszę podążając za następną, lub odwrotnie. Nie zapomnieć myśli, która pojawiła się w trakcie pisania, ale pozwoliłam jej uciec skupiając się za bardzo na tym co aktualnie piszę. Charakter mojego pisma zostawia wiele do życzenia, ponieważ spieszę się pisać listy. Kiedyś przepisywałam listy "na czysto", zwłaszcza, kiedy uparłam się że każdy mój list do M. będzie pisany "sposobem"****. Teraz już nie bardzo mi się chce. teraz zastanawiam się nad kserowaniem listów, które piszę. Otrzymane listy zawsze chowam do pudła ze skarbami, ale bez tego co ja napisałam są takie niepełne, czasem nawet nie wiadomo o co w nich chodzi, bo odpowiedź jest ściśle związana z jakimś fragmentem listu, do którego nie można zajrzeć (wysłało się go), a się go nie pamięta (adresat odpowiadał długo, czytamy list po latach). A czasem tak zwyczajnie mi żal rozstawać się z moimi bazgrołami. Zamykam w nich kawałek mojej duszy i sposobu myślenia i choć wierzę, że do listów pisanych do Maćka będę miała dostęp, to co z innymi kawałkami mojej duszy?

* Dorot, koleżanka z podstawówki i gimnazjum, nasz klasowy Dobry Duch, osoba, która nie potrafiła (nie potrafiła, nie udawała że nie potrafi) wymienić 3 osób, których nie lubi.
** Michaś, kolega z ławki z liceum. Jedna z najbardziej pozytywnych osób jakie znam. Jedyna która tak się cieszy widząc mnie na ulicy (wymachiwanie rękami - on zawsze zamaszyście gestykulował, krzyczenie przez pół ulicy, zbieganie pod prąd ruchomymi schodami).
*** o ile można powiedzieć, że naprawione jest coś co wygląda tak jak na zdjęciu powyżej (na szczęście to ta mniej reprezentacyjna strona)
**** na przykład przepisywałam list tak by dało się go odczytać tylko z lusterkiem,albo wycinałam literki z gazety, tylko, że wtedy listy musiały być, krótkie, bo inaczej spędzałabym wieki na ich pisanie.

Brak komentarzy: