środa, 10 lutego 2010

nawał pracy w czas wolny


tak więc:
pan introligator się przeraził jak zobaczył co zostało z mojej (nie mojej, pożyczonej, ale na szczęście nie jest trudna do odkupienia) książki. Okazuje się, że książek absolutnie nie suszy się na kaloryferach. Teraz mam wyprasować każdą stronę z osobna i wtedy przyjść, zobaczyć co się da zrobić. To mam trochę roboty na najbliższe dni. A i tak miałam, spotykam się z ludźmi (zupełnie jak nie ja), szyję sowę z cyklu moja menażeria (w planach mam jeszcze nosorożca i ślimaka) przepisuję dla Maćka sonety i inne wiersze (byłam dziś w tym celu na zakupach, ale o tym niżej), chciałabym wziąć się za czytanie, a teraz będę jeszcze papier prasować. Ale tak swoją drogą to wcale nie byłaby zła praca. Zostać introligatorem, pracować nie tylko z książkami, ale jeszcze w dodatku z książkami z duszą i historią, pożółkłym papierem i tym charakterystycznym zapachem. Być doktorem książek.
Problem polega tylko na tym, że ja mogłabym być również florystką (kwiaciarką po polskiemu) zawodową kucharką, właścicielką kawiarni lub piekarni, pracownikiem naukowym lub wytwórcą zabawek. Tylko, że prawdopodobnie nie starczy mi zapału i odwagi, żeby zrealizować choć jedno z tych marzeń (choć nad pójściem do szkoły gastronomicznej, jak zostanę inżynierem, poważnie się zastanawiam, albo pójściem na florystykę, a najchętniej jedno i drugie)
Ale wróćmy do zakupów. Lubię chodzić do sklepów dla plastyków*, właściwie nie lubię przebywać tylko w supermarketach, sklepach obuwniczych i na dłuższą metę w sklepach z ubraniami. Resztę lubię (no dobrze, mięsne i rybne też nie są zachwycające)
Pod spodem pysznią się moje zakupy:
"Antoniusz i Kleopatra" Szekspira, oczywiście. Wprawdzie nie w tłumaczeniu Barańczaka, ale też nie Słomczyńskiego
brązowy * atrament
stalówka
prezent dla mojego młodszego brata "miedzioryt"**
2 arkusze kremowego papieru
i kot, ale kota nie kupowałam. Mam ją już od jakiegoś czasu, ale skoro się zainteresowała i tak ładnie się komponowała... (teraz żałuję***)

Nie ma na zdjęciu natomiast jeszcze jednego mojego zakupu, czyli tomu wierszy zebranych Marii Pawlikowskiej- Jasnorzewskiej. Jest tak dla tego, że ma paskudną pastelowo-różową okładkę i jakiś kiczowaty portrecik na niej. On by się do zdjęcia nie komponował. Natomiast widać go na pierwszym zdjęciu (wystaje z torby obok pudełka w którym są teraz "Całuski...")
Nie ma tez tulipana, ale znajduje się za to poniżej.

Kupiłam go sobie razem z kawałkiem chałki wracając z poczty.
Niektóre kobiety pewnie uznają, że kupowanie sobie kwiatów jest poniżej ich godności, a inne nie tylko sobie kupią, ale i będą usiłowały wmówić innym, że dostały od wielbiciela (tylko nie jestem pewna, czy zasługują wtedy na miano kobiety). Ja dostałam tulipana od siebie.

Jeśli chodzi o "obiadową" chałkę to pewnie postąpiłam bardzo niezdrowo, ale za to jak smacznie. Bardzo lubię świeżą chałkę posmarować masłem (no dobrze margaryną), posypać cukrem wanilinowym****. Tym razem popijałam ją kaaem i zagryzałam wiśniami z becherovki. Pycha!
Mam prawdopodobnie dość nietypowy sposób przyrządzania kakaa. Nie przepadam za mlekiem. Właściwie toleruję je tylko w postaci drinka z likierem Malibu i zimnego kakaa. Dlatego do kubka wlewam tylko troszkę mleka i podgrzewam je w mikrofalówce (jedno z częstszych zastosowań tego sprzętu) Wsypuję kakao (rozpuszczalne), które w ciepłym mleku rozpuszcza się idealnie, a następnie ciemno-brązowy płyn zalewam zimnym mlekiem z lodówki. Czasem dodaję jeszcze łyżeczkę kawy rozpuszczalnej (do ciepłego) albo jakiś likier (Bailey’s/ kawowy/kokosowy) Mogłabym rozpuszczać kakao od razu w zimnym mleku, ale wtedy robią się grudki suchego kakao, które mnie bardzo irytują.

Stojąc na poczcie zobaczyłam reklamę znaczków personalizowanych. Mnie podoba się ten z jabuszkiem i chyba nawet zamówię. Zrobię Maćkowi niespodziankę. Dużo ma tych prezentów : "Antoniusza i Kleopatrę", dwa arkusze wierszy (jeszcze nie zrobione, ale właśnie się zabieram. No i miał być jeden, ale będą dwa[jeden z sonetami, jeden z Jego ulubionymi wierszami) znaczki, tort, no i jeszcze walentynka i listy. Ale 22 urodziny ma się tylko raz. A i ja coś z tego będę miała: jeden egzemplarz znaczka sobie zostawię przecież, zostanie brązowy atrament i papier pakowy, którym owinięty był "prawdziwy", docelowy papier. Ten będzie dla mnie do rysowania pastelami. Nadaje się jak żaden inny, a ja lubię pastelami rysować( i w porównaniu z innymi środkami chyba nawet mi wychodzi ). Może kiedyś pójdę do Maćka i zrobię zdjęcia moim bohomazom ?
Na razie mam zdjęcie tych, które wykonałam na własnych paznokciach. Zwykle ich nie maluję bo albo zapominam je potem zmyć, albo nie ma zmywacza (a ja zapominam kupić i na jedno wychodzi), ale poprawianie sobie humoru właśnie trenuję i ulegając walentynkowym nastrojom (nie żeby w domu były 3 rodzaje czerwonego lakieru i 1 zestaw da manikiuru francuskiego) popełniłam to
(nie wiem czy widać, na serdecznym są serduszka. One wyszły najlepiej)


* sepia! - powiedział pan w sklepie. Zresztą b. miły pan co mnie zaskoczyło, bo poprzednio w tym sklepie byłab. opryskliwa pani
** złota folijka zadrukowana na czarno z zarysami gdzie zdrapywać. Z serii zrób swój własny obraz - kolorowankę. Tylko, że tu jest to "miedzioryt"
*** nie podejrzewałam, że można okocić nawet papier!
****to musi być dopiero niezdrowe! Jutro kupię cukier i zrobię sobie własny waniliowy cukier

Brak komentarzy: