Walentynki mają swoich zwolenników i zagorzałych przeciwników. Rozumiem tych drugich (choć pewnie należę do zwolenników i zupełnie nie podzielam ich zawziętości). Też uważam, że kochać należy cały rok, a jakieś tam święto (podobnie jak dzień kobiet i dzień babci/dziadka/mamy/taty) nic nie powinno zmieniać zmieniać. Tylko, że zmienia czy chcemy czy nie. Babcię należy kochać i odwiedzać często, jak najczęściej się da (lub wytrzyma, nie każda babcia jest "strawna" w większych ilościach), ale bojkotując takie święto zrobimy przykrość babci, swojej Połówce lub komuś innemu, kto oczekiwał prezentu, ciepłego słowa z tej czy innej okazji. W ten sposób można bojkotować przecież i urodziny, imieniny, rocznice i wszystkie święta, nawet Wielkanoc i Boże Narodzenie. Tylko po co niepotrzebnie robić przykrość innym ?
Myślę, że święta należy potraktować raczej jako pretekst do przełamania rutyny, zrobienia komuś niespodzianki i powiedzenia tego "kocham" w inny sposób niż zwykle. (ja w Walentynki nie dostaję ogromniastego bukietu róż, czekoladek ani kolacji przy świecach. Nie o to chodzi, w zeszłym roku dostałam list, napisany na postarzonym papierze i przyklejony do okna z samego rana, żebym go zobaczyła zaraz po przebudzeniu. W tym roku "wydębiłam" od kolegi Maćka program, który będzie wyświetlał na ekran mój, koślawy wierszyk.)
Albo (i) można te święta traktować jako miarę cyklicznie, przecież, powtarzającego się czasu. Jako takiego lekkiego kopniaka od kalendarza, mówiącego: " Hej ocknij się czas mija!". Kopniaka, który wybija nas z rutyny dnia powszedniego, naszych kłopotów. Przypomina o tym co ważne, bo czasem nawet najlepsi się zatracają w pędzie życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz