poniedziałek, 8 lutego 2010

dreptanie po własnych sladach



Wiem, że to dziwne, bo mając pod nosem największy las w okolicy (Puszcza Kampinoska) na spacer wybrałam się do miasta, ale są ku temu powody. Las oprócz niewątpliwych zalet ma kilka wad, zwłaszcza zimą. Po pierwsze w lesie nie trudno się zgubić ( a tego małe wiedźmy nie lubią bardzo!) nawet latem, a co dopiero zimą kiedy wszystkie moje punkty charakterystyczne przykryte są śniegiem. Tak, zdecydowanie do lasu trzeba zabierać Faceta, którego orientacja działa na kierunki, nie na punkty, no i zgubić się razem to zupełnie co innego, niż zgubić się samemu*. Po drugie nie mam zimowych butów. W lesie przemokłabym w 5 minut.
Dlatego też włożyłam spodnie snowboardowe (marznę), swetr od babci**, czapkę szalik rękawiczki, zaopatrzyłam się w aparat i wyszłam.
Na początek pojechałam na Plac Wilsona (obok) do Kalimby, ponieważ chciałam obejrzeć ich pluszaki. Znalazłam ślicznie i "nowomodnie" ilustrowaną książeczkę*** "Siała baba mak" napiłam się świeżego soku z grapefruitów i pomarańczy i przede wszystkim pooglądałam wystrój.
















Podobał mi się w całości i żywe kolory ścian, i minimalizm stolików, pluszowe obicia krzeseł i foteli, lampy i coś co przypominało skrzyżowanie klatki dla ptaków z klatką schodową i najwyraźniej służyło do zabawy dla młodszej części społeczeństwa. Podobało mi się również to, że po przejściu przez ulicę znajdujemy się w parku, który ma chyba najlepszą infrastrukturę dla dzieci. Super sąsiedztwo dla takiej kawiarni. Można by się zdziwić po co pojechałam do kawiarni dla mam z dziećmi skoro nie posiadam, nie zamierzam posiadać dziecka, a nawet dzieci nie lubię, ale powód podałam wyżej. Chciałam pooglądać pluszaki, zabawki i książeczki dla dzieci, no i sama czuję się jeszcze trochę dzieckiem.
Nie rozumiem tych, którzy chcą na siłę dorastać, udowadniać, że nie są dziećmi (zwykle robią to w bardzo niedojrzały sposób). Chociaż moją mamę to wkurza to ja nie zamierzam rezygnować z moich dziecinnych zachowań, lubię bajki i zupełnie nie rozumiem w czym lepszy jest głupi film w stylu zabili go i uciekł (o te się nie czepia jak oglądam). Dla dzieci wszystko jest bardziej kolorowe, milsze i ciekawsze. No i tylko dzieci potrafią tak naprawdę cieszyć się każdą małą rzeczą. Chciałabym taka zostać (choć dużo już z tego straciłam) i tak długo jak mi wolno zamierzam też cieszyć się beztroską, która również tylko im uchodzi na sucho.
Dzisiaj chodziłam po miejscach gdzie tak było.
Wybrałam się na Saską Kępę gdzie mieszkałam do ósmego roku życia.
Zaczęłam od ulicy Francuskiej, na której znajduje się ten sklep. Pamiętam, że zawsze podczas spacerów mama musiała spędzić minimum 15 minut wpatrzona w witrynę, rozmawiając z ekspedientką i wzdychając do pewnego serwisu. Serwisu, który zresztą do dzisiaj mamy i używamy jako odświętnego (i który zainspirował mamę jeśli chodzi o układanie płytek w naszej łazience)


]A dalej na Francuskiej jest turecki kebab i restauracja (jak ostatnio byliśmy to brzuch bolał mnie ze 2 dni z przejedzenia pycha!), gdzie rodzice pijali strasznie mocną i strasznie słodką herbatę w szklaneczkach, przypominających raczej nasze kieliszki do wódki.
Ja mieszkałam na Międzynarodowej o tu.




















A te głogi przepięknie kwitły kwiatami w kolorze biskupiego różu, ale jak się je zerwało i wstawiło do wody momentalnie wyłaziły z nich "robaki".Do dziś nie wiem co to było, ale dobrze, że są, bo placu zabaw za blokiem już nie ma. Podobnie jak tego koło kościoła. Tylko że tam coś się buduje. Ciekawe co.
Interesujące jest też to, że przetrwały nie tylko głogi. Śnieguliczki po drodze do szkoły, nadal rosną tam gdzie rosły i drzewo na które wspinałyśmy się z Kaśką też. Najwyraźniej to place zabaw są w niełasce.
I jeszcze dwa miejsca. To które się zupełnie nie zmieniło czyli gdzie mieszkała moja ówczesna najlepsza przyjaciółka.
I to które się zmieniło bardzo, ale nadal da się rozpoznać. To była moja podstawówka. Teraz jest w niej liceum dla dorosłych, ale to nadal szkoła.




*to mi przypomina śmieszną historyjkę z udziałem babć mojego Faceta (Liska pisze "Towarzysz Podróży" ładnie prawda?). Otóż pewnego pięknego dnia babcie wybrały się na spacer, a jakiś czas potem Maciej otrzymał telefon "Maćku jesteśmy w lesie, zgubiłyśmy się. Przyjedź i nas stąd zabierz". Tyle szczęście w problemie, że starsze panie nie chodzą szybko ani daleko, a Maciej trenując bieganie zwiedził las, w okolicy swojego domu, wzdłuż i wszerz, toteż znalazł je już po półgodzinie biegania.
** wiem, że poprawnie jest sweter, ale ładniej brzmi swetr, zresztą podobno obie wersje są już dopuszczalne w mowie potocznej, a sam sweter jest b. ciepły i dobry na ściągi, a dostałam go wczoraj.
*** jeśli coś co ma raptem 5 stron i pięć zdań można nazwać książeczką

Brak komentarzy: