czwartek, 28 stycznia 2010

stereotypy, sklepy i poprawienie nastroju






Stereotypowo kobiety dla poprawienia nastroju idą na zakupy, najlepiej do sklepu z ciuchami. Choć z biegiem lat coraz bardziej zbliżam się do stereotypu (co udowodniłam wczoraj), nadal nie są to sklepy z ubraniami. A na myśl o wizycie w sklepie obuwniczym robi mi się słabo (oto powód dla którego już drugi sezon nie mam butów zimowych i marznę w butach górskich). Wprawdzie w ciągu ostatniego roku zdarzyło mi się parę razy zajrzeć do sklepu odzieżowego i nawet coś kupić (!), ale ciągnie mnie do sklepów z jedzeniem i asortymentem typu "mydło i powidło" - do której kategorii należy M&S. Ich głównym asortymentem są ciuchy, ale są nie tylko mało interesujące ale i zdecydowanie zbyt drogie jak na to co sobą reprezentują, lepiej prezentują się kosmetyki, produkowane w liniach zapachowych zawierających wszystko od mydła przez szampon, mleczko do demakijażu po perfumy(a jak byśmy chcieli się wykąpać to dostępne są również ręczniki, szkoda tylko, że szorstkie i nie oferują od razu prysznica), z tym że zapachy sa takie sobie, a i opakowanie mogło by być ładniesze. Tak naprawdę ciekawy jest dział spożywczy. Lubię ogladać tamte produkty, które tym razem są ładnie zapakowane, oryginalne, produkowane poza Chinami i ze znaczkiem Fair Trade. Lubię się zastanawiać gdzie i czy naprawdę tradycyjnie jada się na święta masło o smaku Brandy, czym różni się miód z Nowej Zelandii od naszego* i usiłować zgadnąć jakie zioła kryją się za angielskimi nazwami na opakowaniach. Bawi mnie wyobrażanie sobie smaków i połączeń, których jeszcze nie próbowałam, wymyślanie nowych ze składnikiem , który właśnie zobaczyłam i wybieranie tej jednej rzeczy, którą mogę sobie kupić .
Pewnie większość, jeśli nie wszystkie z tych rzeczy można kupić w normalnym supermarkecie, tylko że wtedy trzeba dokładnie wiedzieć czego się szuka oraz poświęcić czas na znalezienie i rozgryzanie niepojętej logiki kierującej rozkładaniem produktów na półkach. Na dodatek odpada cała przyjemność z zabawy w "a co sobie dzisiaj kupię?"
Z listy szybko skreślane są wszelkiego rodzaju puszki i saszetki z gotowymi daniami. Nie jest to nigdy tak dobre jak samemu ugotowane i ubliżają moim kulinarnym zdolnościom. Jedynym wyjątkiem był zestaw do przygotowywania maślanych ciastek, ale mieszankę można zawsze wyrzucić, a zawierał foremki i miskę, która przypominała ogromną filiżankę w kształcie serca. Niestety na nic się zdały delikatne aluzje Maciej się nie znalazł i "pod choinkę"** otrzymałam grę. Bardzo fajną i ciekawą grę, tylko, że trudno sobie do niej skompletować graczy, w mojej rodzinie i że nie jest ogromną czerwoną filiżanką.

Brak komentarzy: