poniedziałek, 22 marca 2010

a we weekend...

miałam troszkę więcej czasu. W sobotę się obijała, a w niedzielę wręcz przeciwnie.
Zrobiłam zupę krem z pieczarek.
Była trochę delikatniejsza niż taka jaką robimy zwykle, ale. Właściwie nie, ale; zrobiłam ją ponieważ mama zostawiła cały gar ugotowanych pieczarek (i to w dodatku nieposolonych!). Nie wiem czy zamierzała zrobić sałatkę pieczarkową, a nie starczyło jej czasu, czy chciała zmusić do tego mnie. Na sałatkę nie miałam ochoty, a pieczarek szkoda. Więc zrobiłam zupę, tylko cześć pieczarek była gotowana (wolę taką oryginalną wersję)

Krem ze smażonych pieczarek
0.8 kg pieczarek (połowę można ugotować)
1 l bulionu
trochę oliwy
sól, pieprz

Pieczarki obrać pokroić w talarki i podsmażyć na patelni. Powinny mięć ciemny, "mokry" kolor. Wrzucić je do bulionu i zagotować. Gotować 5 minut, po czym wyłączyć, zmiksować, dosolić dopieprzyć. Podawać z grzankami, można do smażonych pieczarek dorzucić smażoną cebulkę.

Oprócz tego odkurzyłam dom, zmyłam podłogi, załadowałam zmywarkę, umyłam wannę i wyciągnęłam do spółki z Maciejem ze 30 wiader wody z kominkowego (nie żeby po kilku godzinach znów napłynęła). Chciałam, żeby chociaż na powrót rodziców było sucho i żeby taty piorun nie strzelił, ale wobec sił niesprzyjającej przyrody jestem bezsilna.
Na koniec zrobiłam pyszną lasagnę. Bazę przepisu wzięłam z książki "Kuchnia Miriano" (Miriano Baldacci, ale w polskiej wersji językowej), ale dodałam coś od siebie, a raczej coś dla siebie i coś dla Maćka. Najgorsze było to, że mimo, że od tygodnia miałam na to danie ochotę, gotowałam je prawie 2 godziny napotykając kilka trudności i wyszło pyszne, to nie byłam w stanie go ruszyć i zjeść z M. obiadu tak jak to planowałam. Na 10 minut przed końcem gotowania zaczął mnie boleć brzuch, ale tak mocno, że na myśl, że miałabym powąchać jedzenia robiło mi się niedobrze. M. spieszył się do kościoła, więc nie za bardzo mógł czekać a jedzenia szkoda. On jadł a ja posiłek spędziłam leżąc na podłodze, gdzie lasagna nie pachniała tak mocno. W rezultacie z romantycznego (wyłączyli prąd, więc były świeczki) obiady zostało pół lasagni, którą rodzice zjedli dziś na obiad. Dodajmy, że ból brzucha przeszedł mi w ciągu pół godziny i zjadłam kawałek, ale to nie było już to. Nie ma to jak fart; to zdecydowanie nie był mój tydzień.

Lasagna z cukinią i czerwoną fasolą
(klasyczna warstwa)
0.35 kg mięsa mielonego wołowego
200 g pomidorów bez skórki
marchewka
cebula
2 ząbki czosnku
kieliszek czerwonego wina
oliwa sól, zioła prowansalskie
pieprz
(warstwa dla mnie)
2 nieduże pory
1 mała cukinia
odrobina bulionu
(warstwa dla M.)
czerwona fasola
chilli
czerwone wino
(sos beszamelowy)
0.5 l mleka
1,5 łyżki mąki
50 g masła
gałka muszkatołowa
(dodatkowo)
parmezan
ew. inny ser na wierzch


Na początek zrobiłam sos do klasycznej warstwy. Pokroiłam drobno cebulę, marchewkę i czosnek. Podsmażyłam na oliwie dodałam mięso, zrumieniłam. Do tego kieliszek wina i pokrojone sparzone pomidory. Posoliłam, dodałam zioła i dusiłam na wolnym ogniu przez jakieś pół godziny.
Pora pokroiłam w cienkie paseczki, wrzuciłam na oliwę, i na drobne kosteczki pokroiłam cukinię. Posoliłam i podsmażyłam całość na koniec zalewając łyżką (wazową) bulionu i odstawiłam. Potem zrobiłam sos beszamelowy : Utarłam masło z mąką w garnuszku, następnie postawiłam na małym ogniu i mieszałam. W międzyczasie podgrzałam mleko. Po pięciu minutach mieszania i gotowania zaczęłam powoli dolewać gorące mleko, Mieszałam (!). Gotowałam przez 10 minut posoliła popieprzyłam i dodałam gałki. Na koniec została warstwa M. do zrobienia, gdyż jej bazą jest standardowa "masa mięsna" pozostała po nałożeniu pierwszej warstwy. Po prostu dodałam do nie czerwonej fasoli z puszki, wina i chilli i zagotowałam.
Mój makaron nie wymagał podgotowania więc wylądował w wysmarowanym masłem, żaroodpornym naczyniu. Na niego poszła warsja klasyczna, mięsna, polana sosem beszamelowy, to posypałam parmezanem, przykryłam kolejną warstwą makaronu. Na niego poszła cukinia, również polana sosem i posypana parmezanem; przykryta makaronem. Ostatnia warstwa została potraktowana tak samo i ponownie przykryta makaronem, który został posypany parmezanem ( co było błędem i w trakcie pieczenia makaron został zastąpiony zwykłym, żółtym serem . Całość wylądowała w piekarniku na jakieś 0.5 h w temp180*C
Moja foremka była nieduża (25x10x7 cm), ja obliczałam ją na nas, 2 ale przy oszczędniejszym gospodarowaniu spokojnie starczy i na 4 osoby.

P.S.
z powodu złego samopoczucia i braku światła zdjęcie tylko takie

Brak komentarzy: