sobota, 27 marca 2010

krew jak czekolada


Po 3 latach od uzyskania pełnoletności (a obiecywałam sobie, że pójdę jak tylko odbiorę dowód) udało mi się pojawić w Regionalnym Centrum Krwiodawstwa. Postanowienie, że tym razem już naprawdę trzeba pojawiło się w ferie, kiedy łażąc po "starych śmieciach"* natknęłam się na to Centrum. Dziwne, u nas na kampusie co kilka tygodni (pewnie co 8-9 bo tyle wynosi minimalny czas między jednym oddaniem a drugim) jest Wampiriada. Tylko, że zawsze jakoś trafią na moment kiedy mam okres, spieszę się gdzieś, albo jestem głodna i się źle czuję. No i musiałabym się przespacerować na stary kampus... To już lepiej jechać w sobotę z Izabelina na Saską Kępę.
Ale tym razem się udało. Wymogłam na M. że ze mną pójdzie. I nic to, że tuż przed okazało się, że bierze antybiotyk i nie może oddawać krwi i tak musiał pójść, choćby tylko jako wsparcie moralne, ściągnęłam go więc o zbyt wczesnej porze i pojechaliśmy.Oczywiście zapomniałam pani doktor spytać i nadal nie wiem jaką mam grupę krwi (dowiem się w poniedziałek, jak pojadę odbierać wyniki) i oczywiście nikt inny z mojej rodziny oddawać krwi nie może.
Dostałam ekwiwalent w postaci 8 czekolad, soczku i batonika. Soczek wypiłam batonika oddałam M. a czekolady zostały, przecież nie mogę ich ruszyć (dlatego zapobiegliwie wzięłam paczkę daktyli), nadal mam postanowienie i w nim trwam, choć jest coraz ciężej**. Od razu po wyjściu zaczęłam się zastanawiać jak by tu spożytkować te moje 4500 kcal. Odpowiedź nie była trudna - murzynek. Jakoś tak się złożyło, że nigdy go nie piekłam ( i jakoś tak, że nie zorientowałam się że brownies i murzynki to jedno i to samo).
W prawdzie ten egzemplarz powstał jeszcze ze starych zapasów (które normalnie musiały by mieć pas cnoty żeby się uchować tyle czasu, ale cóż postanowienie...), ale istnieje prawdopodobieństwo, że koleżanki jak się dowiedzą, że upiekłam takie "zwykłe" ciasto zmuszą mnie do ponownej próby tym razem połączonej z ich degustacją.
Szkielet przepisu wzięłam stąd, ale nie dodałam cytryny, a za to zużyłam żelowane wiśnie (mama zrobiła do naleśników) i dorzuciłam żurawiny.W przepisie nie podaję ilości, bo to chyba zależy od upodobań własnych ile dodatków, a nie ważyłam ile tego wyszło.
Brownies
200 g gorzkiej czekolady
200 g masła
5 jajek
400 g cukru
400 g mąki
1/2 łyżeczki soli

Czekoladę z masłem stopić w kąpieli wodnej lub mikrofali***, jajka utrzeć z cukrem i dolać przestudzoną masę czekoladową, mąkę, sól i9 dokładnie mieszam. Dodać dodatki i ponownie wymieszać, a następnie przelane (ciasto) do foremki piec 35 min w temp 200*C (nie należy sprawdzać patyczkiem, bo brownies jest gotowe mimo, że patyczek jest mokry)

I w ten sposób o godzinie 23 raczę się czekoladowym ciastem, które jutro będzie deserem, a daniem głównym chilli con carne...

*kiedyś mieszkałam na Saskiej Kępie, jak byłam mała
** już teraz uznałam, że lody mogę jeść
*** odkrycie! nie wiedziałam, że tak można!

Brak komentarzy: