poniedziałek, 25 stycznia 2010

sen

Dzisiaj miałam dziwny sen: spontanicznie wystartowałam w spływie rzeką, nic to że spływ odbywał się zimą a woda była ciepła, ani to że większość uczestników spływała kajakiem, a ja uznałam, że boję się silnego prądu i wolę płynąć wpław ( niż z Tatą kajakiem). Jak to zwykle bywa okularki i płetwy (maławe i żółte – paskudne) znalazły się od tak (a wcześniej tłumaczyłam komuś, że nie mogę mu pożyczyć bo się zgubiły). Cóż rzeka okazała się potem być bardziej kanałem, który przepływał przez newralgiczne punkty miasta. Tak więc w czasie spływu zgubiłam się na basenie szukając połączenia z rzeką, która urywała się w środku baseniku dla dzieci. Znalazła się tam ruchoma taśma (takie jak w supermarkecie dla ludzi z wózkiem sklepowym), która prowadziła na górę gdzie rzeka wznawiała swój bieg. Z tym, że na taśmie spotkałam jakąś trójkę, jeden z panów mnie dotknął, a ponieważ w płetwach nie chodzi się ani nie stoi wygodnie sturlałam się na sam dół przewracając przy tym jego i jego parę przyjaciół, który wypadli z „trasy” i zniknęli, natomiast ja powędrowałam ponownie w górę, tym razem siedząc na panu i gawędząc wesoło. Tu już znalazła się rzeka i popłynęłam przy czym znalazłam się w centrum handlowym. Tu też pokrążyłam chwilę, ale w sukurs przyszedł mi plan centrum i okazało się, że rzeka- kanał przepływa pod centrum wijąc się wzdłuż torów kolejowych ( a właściwe to je oplatając i przecinając) za centrum handlowym zamienia się w oślizgły i bardzo wąski tunel i cóż chyba miał przypominać kiszkę jakiegoś stwora, a za kiszką znajdowała się… kawiarnia. Paskudnie wyglądała bo i jak inaczej w żołądku stwora, ale jej zasadą było – nie dziwić się niczemu i sprzedawali owocowe herbatki i przepyszne babeczki z różaną marmoladą i makiem. Oczywiście dorwałam się do nich jak głupi do sera, w końcu poza snami nie wolno mi do czerwca jeść słodyczy.

A potem się obudziłam, wyrzuty sumienia były za duże.

Brak komentarzy: